KOCHAM. Przed lwowskim dworcem są korki. Setki ludzi ciągną walizki, dzieci trzymają się za ręce, mają koty w klatkach i psy na smyczy.
Kiedy syreny znów rozbrzmiewają w mieście tuż po piątej po południu, większość z nich interweniuje i ukrywa się przynajmniej na dworcu. Kobieta na wózku inwalidzkim przeciska się przez zagranicznych studentów z dużymi plecakami, płaczącymi dziećmi i stertą bagażu. Większość tłumów nie mieści się nawet w obniżonych sekcjach prowadzących do doków.
Inni stoją na zatłoczonym peronie, choć syreny ostrzegające przed możliwym nalotem wciąż rozbrzmiewają. Lwów, 700-tysięczna metropolia zachodniej Ukrainy, jest skrzyżowaniem w kraju będącym częścią agresywnego rosyjskiego ataku. Podczas gdy ulice Kijowa i Charkowa walczą, Lwów jest podobno bezpieczny – wciąż są otwarte sklepy i niektóre sklepy.
Tak naprawdę wojna jest wszędzie – ludzie na ulicach mieszają zapalające butelki, wejścia do miasta bronią pancerne barykady, ochotnicy przynoszą do firm koce i lekarstwa, kilka razy dziennie rozlegają się syreny. Ludzie ciągle zastanawiają się, czy biec i czekać godzinami i dniami na granicy, czy zostać, czekać, czy walczyć bezpośrednio.
Dwanaście osób w coupe
W marcu 2014 roku Julia Marchenko uciekła z Donbasu i jej najstarszego syna. „Wciąż byliśmy otoczeni ostrzałem i ostrzałem, byliśmy w schronie tak często, że u mojego syna pojawiła się alergia na kurz. Dlatego wyjechaliśmy” – mówi.
helpdesk@sme.sk abyśmy mogli Ci pomóc. „data-msg-btn-logout =” Zaloguj się jako inny użytkownik „data-msg-btn-close =” Pozostań zalogowany „>
„Całkowity ekspert w dziedzinie muzyki. Badacz Twittera. Miłośnik popkultury. Fanatyk telewizji przez całe życie”.