Miasto Lwów, liczące ponad 700 000 mieszkańców, jest jednym z głównych węzłów kolejowych Ukrainy, gdzie codziennie kursują pociągi ewakuacyjne z Kijowa, Charkowa i innych dotkniętych wojną części kraju. Jest to również główne połączenie kolejowe i drogowe z Polską, skąd obecnie wyjeżdża większość ukraińskich uchodźców.
Przez dworzec lwowski codziennie przechodzi 30-40 000 osób. Słowacki wolontariusz Ján Horňák, który odebrał już osoby, które nie mogły jechać ze Lwowa do Polski, był przerażony sytuacją na stacji. Według niego miasto w ogóle nie radzi sobie z nadzwyczajną sytuacją. „Pociągi przyjeżdżają jeden za drugim, a ludzie dosłownie stagnują na peronach. Masowy exodus przypomina mi ewakuację Aleppo, nie mogę tego porównać z niczym innym” – mówi.
„Widziałeś ogromne mrowisko na dworcu w Charkowie? Nawet tam wydawało mi się, że zrobili wszystko, aby matki i dzieci mogły odejść. Ale to, co widziałem we Lwowie, jest bezprecedensowe. Wiele osób nie dosiada kilku pociągi jeden w rzędzie, a potem muszą spędzić noc na stacji.”
Zdziwił się, że na stacji nie ma strażaków ani sanitariuszy. „Gliniarze się nie przejmowali. Mamy z dziećmi na rękach poruszały się w nocy po stacji. Wyszedłem około północy, nie było już wtedy pociągów i nawet nie wyobrażam sobie, gdzie ludzie spędzają noc – to jest bardzo zimno.”
Tak jak opisuje sytuację także profesor uniwersytetu Ołeksandr Kułyk, który miał towarzyszyć swojej rodzinie w podróży do Polski. W pociągu ewakuacyjnym spędzili osiem godzin. „W tym okresie do Polski odjechało co najmniej pięć pociągów. Ale my zawsze staliśmy w metrze. Było zimno. Ludzie się denerwowali. Wrócę. Ciągłe krzyki kobiet, że ktoś dogonił je w kolejce. Płacz dzieci. Ostatni pociąg do Polski miał przyjechać tego dnia za pół godziny. Kolejny miał być dopiero rano. spędzić noc w tym zimnym, zatłoczonym tunelu”.
Kiedy nadjeżdża ostatni pociąg, w metrze wybucha panika. „Bałem się, że moje dzieci zostaną nadepnięte. Próbowaliśmy się przykleić do ściany, moja żona była z przodu, ja z tyłu, dzieci w środku, żeby jak coś się stało, przykryć je nasze ciała” – pisał Kulyk.
Według niego lwowscy wolontariusze zrobili wszystko, aby pomóc uchodźcom. „Ciągle rozdawali darmową gorącą kawę i herbatę, zupy, ciasta, pomagali niepełnosprawnym, kobietom z dziećmi. Były grzejniki uliczne, przenośne toalety, miejsca, gdzie można było dostać ciepłe jedzenie”.
Ján Horňák jest jednak przekonany, że znacznie lepiej poradziliby sobie z naporem uchodźców we Lwowie, gdyby dali im możliwość dotarcia do granic drogą południową – do przejść granicznych ze Słowacją lub Węgrami. „Rozumiem, że zainteresowanie tymi kierunkami może nie być duże, bo do Polski jeździ nawet około 90% osób, ale na pewno bardzo by pomogło, gdyby i oni mieli taką możliwość”.
Pnie potrzebujemy pomocy za granicą, ale tutaj
Tuż przed rosyjskim atakiem na Ukrainę burmistrz Lwowa Andrij Sadowyj powiedział, że miasto jest gotowe na falę uchodźców. „Jesteśmy gotowi przyjąć minimum 100 000 uchodźców i maksymalnie 200 000 uchodźców” – powiedział 23 lutego. „Jeśli chodzi o obwód lwowski, może on liczyć nawet milion osób”.
Jednak miasto przekroczyło już limit 200 tys. uchodźców i burmistrza w apelu do organizacji międzynarodowych ostrzegł, że bez pomocy nie poradzą sobie z sytuacją.
Ten artykuł jest ekskluzywną zawartością dla subskrybentów Denník N.
„Ninja z ekstremalnych podróży. Pisarz. Bezkompromisowy praktyk zombie. Fanatyk popkultury. Student”.