Wszyscy są przemycani w ramach socjalizmu – Domáce – Správy

Czego nie można było kupić w domu, ludzie podróżowali. Buty z Niemiec, futra z Polski, mydło jabłkowe z Węgier. Ci, którzy kupili więcej, niż było to dozwolone – a to prawie wszyscy – mogli modlić się podczas odprawy celnej, aby nie zostali wykryci. Dziś prawie niewyobrażalne, ale w latach 70. i 80. XX w. była to powszechna praktyka.








03.10.2009 10:46

Było sprawdzane w drodze do domu i z powrotem. Na granicach zawsze była kontrola paszportowa i celnicy. „Za każdym razem, gdy wyjeżdżasz za granicę, musisz wypełnić deklarację celną i walutową. Za Węgry płacono znaczkami, za Jugosławię pięćdziesiąt koron, a za kraje kapitalistyczne aż do trzystu koron” – wyjaśnia Peter Cvik, były celnik węgierskiego urzędu celnego. granica.

Nie mogłeś nawet podróżować, kiedy chciałeś. Nieograniczona liczba wizyt była dozwolona jedynie w NRD, Rumunii i Bułgarii. Na zaproszenie mógł trzy razy w roku odwiedzać Węgry, Polskę i kraje byłego Związku Radzieckiego. Często było to możliwe jedynie w ramach wycieczki z Čedokiem lub CKM. Podczas podróży do Jugosławii obowiązywał zastaw w obcej walucie i klauzula wyjścia.

W oświadczeniu turysta wskazał, ile pieniędzy wymienił dla niego bank. Odnotowano także przedmioty wartościowe, które miał przy sobie, takie jak biżuterię czy aparat fotograficzny. „Oficjalnie można było wypłacić tylko pieniądze wymienione w banku. Wszystko inne było już czarne. Przy imporcie towarów bez cła można było wwieźć jedynie towary o wartości trzystu koron. Wszystko powyżej tej wartości podlegało cłu, jednakże było to nie jest obliczana na podstawie ceny zakupu, ale na podstawie ceny tego samego towaru tutaj” – kontynuuje Cvik.

Siedem par butów

Przepełnione torby utrudniały wielu podróżnym przekroczenie granicy. „Kiedy pojechaliśmy do Niemiec, znajomi, którzy mieli małe dzieci, chcieli, żebym kupił im buty dziecięce” – wspomina Pavol Plesník, dyrektor Wydziału Usług i Turystyki Uniwersytetu Ekonomicznego w Bratysławie. „Wyciągnęłam im nogi i już kupowałam, bo było prawie za darmo. Kupiłam jakieś siedem par i wrzuciłam je za siedzenia. Do urzędu celnego dotarliśmy oczywiście ja i dwie inne koleżanki, które jechały w aucie z ja też miałem na nogach nowe buty i więcej salamandry w torbie. Stare wyrzuciliśmy gdzieś do kosza. Potem celnik podniósł siedzenie i były tam buty dziecięce, potem zabrali rozebraliśmy cały samochód i znaleźli wszystkie siedem par. Wrzucili je do plastikowej torby. Musieliśmy wrócić do sklepu po pieniądze, a potem puścili nas do domu.

Helena Lazárová, lat 79, również miała problemy w odprawie celnej, kiedy jechała do Polski, aby kupić pościel. „Mój szwagier i ja kupiliśmy około czterech sztuk. Ponieważ przekroczyliśmy dozwoloną liczbę, musieliśmy zostawić je w urzędzie celnym. Dopiero kilka dni później dostaliśmy w domu zawiadomienie z informacją, ile mamy zapłacić za odesłanie ich do domu”.

Kiedy mężczyzna musi to zrobić, znajduje sposób

Słowacy, Polacy i Węgrzy wykazali się dużą pomysłowością w przemycie. Ukrywali także towar we wnękach konstrukcyjnych samochodów. „Dziewięćdziesiąt pięć procent obiektów odkrywa się zawsze przez przypadek. Sposób sprawdzenia zależał od tego, co celnik chciał zrobić i ile miał samochodów, bo nie wszystkie dało się sprawdzić. Niektóre z nich mogły sprawiać wrażenie zdenerwowanych, – wspomina Cvik. Funkcjonariusze celni udzielili także wskazówek dotyczących kontroli. Oprócz zwykłych rzeczy przemycano także nieautoryzowane publikacje, takie jak Biblia czy gazety, w których pisano o sytuacji politycznej w Czechosłowacji.

Celnicy wiedzieli, że prawie wszyscy mieli przy sobie więcej gotówki, niż było to dozwolone. „Przepuszczaliśmy zwykłych ludzi, skupialiśmy się na przemytnikach, którzy zrobili na tym interes. Ludzie otrzymywali od banku bardzo mało pieniędzy. Noszenie ich na czarno mogło stanowić przestępstwo. W przypadku monet o wartości przekraczającej dwa tysięcy koron, sprawa była już wniesiona do prokuratury i groziła też kara pozbawienia wolności. Osobiście nigdy nikomu nie wydawałem opinii w sprawie walutowej” – mówi Cvik. „Kiedy przemyt był zbyt poważny, ja i moi koledzy ukaraliśmy ludzi grzywną w wysokości dwudziestu koron, a skonfiskowany towar był konfiskowany na rzecz państwa i sprzedawany na bazarach” – dodaje.

Dziś ludzie nie wiedzą już, czym jest rzadki towar.

Wyjechali za granicę po wszystko, czego nie można było znaleźć w kraju. Popularnymi kierunkami zakupów były Györ, Budapeszt, Drezno i ​​Katowice. Organizowano także wycieczki w celu zakupu rzadkich produktów – wyjaśnia Marta Zálešáková, wykładowca zewnętrzny na Wydziale Usług i Turystyki Uniwersytetu Ekonomicznego w Bratysławie.

Dlaczego wyjechałeś za granicę, aby kupić towary?
Wycieczki zakupowe odbywały się od lat 70. XX wieku do 2000 r. W tamtym czasie ludzie mieli możliwość uczestniczenia w turystyce indywidualnie lub w ramach swoich możliwości. Od tego czasu sytuacja zmieniła się na lepsze. Towarów jest dziś dużo, ludzie mają możliwość wyboru, więc nie muszą już podróżować za granicę.

Gdzie poszedłeś na zakupy?
W NRD powszechne było kupowanie odzieży dziecięcej, dobrej jakości i niedrogiej. Ludzie podróżowali po obuwie dziecięce, ale panie i panowie kupowali także buty, głównie marki Salamander. Niemcy byli świetni w optyce, stamtąd najczęściej importowano aparaty fotograficzne.

A do krajów sąsiednich?
Polacy byli blisko nas. W Polsce kupowano futra, takie jak lis srebrny, pościel i krowkie cukierki. Węgry też były tuż za rogiem. Słynęła z potraw takich jak mielona papryka, halászlé, domowych specjałów i wyrobów mięsnych. Węgrzy byli wykwalifikowanymi handlarzami i mieli pierwsze „sklepy”. Oznacza to produkty premium dla kobiet, mężczyzn i dzieci.

Czy organizowano także wyjścia na zakupy?
Zakupów dokonywano w ramach wyjazdów lub pobytów turystycznych. Dla pracowników organizowano także wyjścia na zakupy.

Czy istniały ograniczenia dotyczące tego, co można, a czego nie można wnosić?
Podczas kontroli celnych wszystko było notowane i dokładnie ustalano, co można, a czego nie można eksportować. Dziś ludzie pewnie nawet nie są w stanie sobie wyobrazić, że coś takiego istnieje.

Morton Nicholls

„Zagorzały miłośnik zombie. Praktyk mediów społecznościowych. Niezależny przedsiębiorca. Subtelnie czarujący organizator”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *