Mimo masowych represji i aresztowań, po sfałszowanych wyborach na Białorusi i Białorusi, zaczęli co niedzielę demonstrować przeciwko reżimowi Aleksandra Łukaszenki. Tego samego dnia Maks z Mińska pisze swój białoruski dziennik. Ze względu na napiętą sytuację, w jakiej znaleźli się lokalni dziennikarze, zdecydowaliśmy się nie publikować jego pełnego nazwiska.
Raman Pratasiewicz, były redaktor niezależnych mediów NEXTA, został ułaskawiony na podstawie decyzji Łukaszenki. Chociaż ostatnio tzw. białoruski sąd skazał dziennikarza na 8 lat więzienia. Wiadomość o ułaskawieniu została po raz pierwszy opublikowana przez państwową agencję informacyjną BelTA, a następnie w państwowych mediach pojawiło się wideo z samym Ramanem Pratasewiczem. Mówi tam, że jest wolny, dziękuję Łukaszenko, że chce iść na łono natury, bawić się i spokojnie myśleć.
Co naprawdę się stało? Dlaczego w ogóle zwolnili człowieka oskarżonego o „spiskowanie w celu przejęcia władzy”? Czy nie jest to już groźne dla dyktatury? Czy to gra, która ma pokazać, że nawet najsłynniejsi przeciwnicy Łukaszenki potrafią wrócić do domu i po chwili się uwolnić?
Krótka historia
Raman Pratasiewicz jest byłym redaktorem Nexta, jednego z głównych protestujących mediów na Białorusi. Ten projekt był pierwszym, w którym opublikowano zdjęcia i filmy wszystkich okropności sił bezpieczeństwa od 9 do 11 sierpnia 2020 r. i później. To właśnie kanał Telegram Nexty stał się głównym źródłem informacji o miejscach gromadzenia się setek tysięcy protestujących po sfałszowanych wyborach.
A w maju 2021 r. przestrzeń informacyjną zalała wiadomość, że na rozkaz Łukaszenki białoruskie siły bezpieczeństwa zmusiły samolot Ryanair lecący z Aten do Wilna do lądowania w Mińsku pod pretekstem gróźb, z Ramanem Pratasiewiczem i jego ówczesną dziewczyną Sofią Sapegova na pokładzie. Był to pierwszy znaczący akt reżimu Łukaszenki, który można nazwać międzynarodowym terroryzmem.
Od tego czasu – przez prawie dwa lata – propaganda państwowa aktywnie wykorzystuje do swoich celów Ramana Pratasiewicza. Reżim, który de facto wziął go jako zakładnika, zmusił przeciwnika do szkalowania byłych kolegów, przyznania się do zbrodni, powtórzenia i potwierdzenia propagandowych tez Łukaszenki. Niekończące się wywiady i konferencje prasowe. Próba naśladowania powrotu Prataseviča do prowadzenia własnych mediów społecznościowych. Uruchomienie nowych ramanowskich mediów – oczywiście „uczciwych i niezależnych”, ale pod nadzorem białoruskiego KGB.
Żaden z nich nie przekształcił się w bardzo długoterminowe projekty. A teraz nie jest jasne, czy Pratasiewicz wróci do pracy w mediach. Nie wiemy, czy Pratasiewicz zostanie na Białorusi, czy spróbuje wyjechać i powiedzieć prawdę o tym, co go spotkało.
Po co Łukaszence jest to potrzebne?
Szczerze mówiąc, osobiście nie sądziłem, że Raman Pratasiewicz zostanie ułaskawiony. Moim zdaniem reżim nie musi przekonywać do powrotu innych członków opozycji, którzy zostali zmuszeni do opuszczenia kraju. I tak dyktatura nie potrzebuje przykładu Pratasewicza, który zgodził się współpracować i znalazł się na wolności. Widziałem tam szczególne okrucieństwo reżimu: najpierw wykorzystać człowieka do własnych celów, złamać jego wolę, a potem wysłać go do więzienia.
Ale nie. Reżim Łukaszenki chce zachować możliwość „współpracy” z głównymi przedstawicielami sił demokratycznych Białorusi. I do tego stwarza przykład Ramana Pratasiewicza, którym otwarcie mówi: jeśli wystąpisz, porozmawiasz, będziesz współpracować z propagandą, przyznasz się do tego, czego nie zrobiłeś, zostanie ci wybaczone.
Stosunek do Pratasiewicza
Zwolennicy Demokratycznej Białorusi niejednoznacznie przyjęli wiadomość o ułaskawieniu Ramana Pratasewicza. Nic dziwnego – cały szlak jego współpracy z reżimem i wywiadów w państwowych mediach spotkał się z poparciem jednych i potępieniem innych.
Poparcie dla niektórych, bo Ramana Pratasiewicza nadal jest zakładnikiem reżimu Łukaszenki. I tylko on wie, przez co musiał przejść i co skłoniło go do podjęcia tak aktywnej współpracy.
Skazanie z kolei, bo Maksym Znak i Marija Kolesnikowa, Siergiej Cichanowski i Igor Łosik, Nikołaj Statkiewicz i tysiące innych osób wciąż przebywają w więzieniach. Nie współpracowali z reżimem i nadal przebywają za kratkami w nieludzkich warunkach zagrażających ich zdrowiu i życiu.
Ale nie każdy musi być bohaterem. A życie ludzkie jest główną wartością.
Tydzień na Białorusi
w liczbach, słowach i represjach
Proces Edwarda Babaryka
W Mińsku rozpoczął się proces Eduarda Babaryka – syna zatrzymanego przed wyborami byłego kandydata na prezydenta Wiktara Babaryka. Eduard spędził trzy lata za kratkami bez postawienia zarzutów, ponieważ proces dopiero się rozpoczął. Oskarżonemu postawiono cztery zarzuty (od uchylania się od płacenia podatków po zakłócanie porządku publicznego) i grozi mu do 20 lat więzienia.
Ataki na Mariję Kolesnikową trwają
Obrońcy praw człowieka poinformowali, że w kolonii karnej zorganizowano prowokację przeciwko Mariji Kolesnikowej. Pracownicy kolonii przekonali jednego ze współlokatorów Kolesnikowej, aby włożył tabletki do rzeczy Mariji. A zgodnie z regulaminem kolonii leków nie wolno usuwać z bloku sanitarnego. Podczas przeszukania celi znaleziono „przedmiot zakazany”, a Kolesnikovą skierowano do „ŠIZA” – celi przestępczej. Przypominam, że sąd Łukaszenki skazał Mariję Kolesnikową na 11 lat więzienia.
Ile dni nie słyszeliśmy od więźniów politycznych?
Od 103 dni nie mamy kontaktu z Maksymem Znakiem, prawnikiem i pełnomocnikiem centrali Wiktara Babaryka. Przez 102 dni nic nie było wiadomo o stanie zdrowia byłego kandydata na prezydenta Nikołaja Statkiewicza. 92 dni bez wieści od Igora Łosika, białoruskiego blogera i dziennikarza. Od 75 dni nie mamy wiadomości od Siergieja Cychanowskiego, jednego z głównych przeciwników Łukaszenki. A to tylko sprawy związane ze znanymi więźniami politycznymi.
Przetłumaczone z języka rosyjskiego. Białoruska gazeta jest wydawana przy wsparciu SlovakAid.
„Amatorski ewangelista popkultury. Gracz. Student przyjazny hipsterom. Adwokat kawy. Znawca Twittera. Odkrywca totalny”.