„Wydaje się, że kanclerz Niemiec Olaf Scholz nie przeszedł jeszcze całkowitej przemiany psychicznej w związku z wojną Rosji z Ukrainą. Jeśli jednak ktoś ma sprowokować Berlin, niech Ukraińcy, Finowie, Bałtowie, Rumuni, Czesi czy przywódcami są Słowacy, a nie obecny polski rząd” – powiedział Pravdzie Alexander Clarkson, ekspert ds. polityki europejskiej z King’s College University w Londynie.
Kiedy ponad rok temu prezydent Rosji Władimir Putin rozpoczął wielką inwazję na Ukrainę, kanclerz Niemiec Olaf Scholz zaczął używać terminu Zeitenwende, historycznego punktu zwrotnego. Czy jednak po 12 miesiącach to słowo jest wypełnione konkretną treścią?
Możemy na to spojrzeć z perspektywy krótkoterminowej iz perspektywy długoterminowej. System polityczny w Niemczech jest tak zorganizowany, że budowanie konsensusu wymaga ogromnego wysiłku. Oceniając poszczególne aspekty tego procesu, który można nazwać Zeitenwende, z podziwem patrzymy, jak kraj zmienił swoją politykę energetyczną, choć dano mu do zrozumienia, że nie ma wyboru. Rząd w Berlinie zrozumiał po rosyjskiej inwazji, że musi podjąć kroki, które powinny były nastąpić pięć, sześć lat temu, już w 2014 roku. Ministerstwo Gospodarki pod rządami Roberta Habecka z Zielonych wiedziało, że musi działać szybko, jeśli Niemiecki system przemysłowy miał przetrwać. Było to możliwe także dlatego, że Berlin potrafił wykorzystać pomysły i projekty, o których mówiło się od 10 czy 15 lat. Fascynujące jest to, że rzeczy, które wielu uważało ostatnio za niemożliwe lub nieprawdopodobne, są teraz uważane za oczywiste. Wydaje się prawie, jakbyśmy żyli w innych czasach zaledwie rok temu.
WIDEO: Chwała Ukrainie. Kliczko siedział w czołgu Leopard
Niemcy przestały więc być uzależnione od rosyjskiego gazu i ropy, co jest ogromną zmianą. Jak jednak objawił się wspomniany wcześniej przełom historyczny w dziedzinie bezpieczeństwa i obronności?
Rząd stara się zmienić niemal całą kulturę strategiczną, nie tylko siły zbrojne. Ale nie jestem pewien, czy porusza się wystarczająco szybko. Jak już wspomniałem i dotyczy to również na szczeblu Unii Europejskiej, Niemcy starają się budować konsensus, a jest to zazwyczaj powolny proces. Patrząc wstecz, w UE niełatwo podejmowano ważne decyzje, nawet w trudnych czasach, a ich wpływ był często odczuwalny dopiero pod koniec kryzysu. W dłuższej perspektywie Niemcy będą miały silniejsze siły zbrojne, choć trzeba będzie też zdecydować, kto będzie tam służył. Należałoby się też spodziewać lepszej koordynacji w ramach UE, ale nie chcę przez to powiedzieć, że powstanie europejska armia. To już inny temat, bo NATO obecnie dużo bardziej współpracuje z Unią, co z punktu widzenia Berlina jest niemal idealnym rozwiązaniem. Niemcy planują modernizację czołgów, artylerii, lotnictwa, a także wzmocnienie i przyspieszenie produkcji obronnej. Ale to nie nastąpi w ciągu najbliższych 18 miesięcy, co będzie frustrujące dla sojuszników.
Ucz się więcej Szef holenderskiej dyplomacji: Nie możemy mieć normalnych stosunków z Rosją
Jeśli to trwa tak długo, kiedy możemy spodziewać się konkretnych rezultatów?
Pod koniec tej dekady i na początku następnej. Mowa o zakupach sprzętu bojowego i zmianach strukturalnych w systemie bezpieczeństwa w Niemczech. To wymaga czasu. Cóż, oczywiście problem polega na tym, że inne kraje poruszają się znacznie szybciej, chociaż na przykład Wielka Brytania jest również okaleczona przez cięcia z przeszłości. Londyn odgrywa niezwykle ważną i aktywną rolę we wspieraniu Kijowa. Jednak brytyjskie siły zbrojne będą potrzebowały lat, aby wyjść z wieloletnich oszczędności. Z drugiej strony Niemcy widzą, jak szybko Polska się uzbraja. Finlandia również czyni postępy w tej dziedzinie, podobnie jak Rumunia i Włochy ulepszają swoje marynarki wojenne, chociaż siły lądowe pozostają w tyle. Francuzi robią też rzeczy szybciej niż Niemcy w tej chwili na polu sił zbrojnych. Bundeswehra i rząd muszą liczyć się z tym, że nie wystarczy im już powiedzieć, że za sześć, siedem lat będą mieli do dyspozycji coś, co przyczyni się do obrony Europy. To nie jest argument, który Sojusznicy potraktują poważnie, ponieważ inne kraje działają bardziej zdecydowanie. Z drugiej strony mogę sobie wyobrazić, że za 10 lat polscy komentatorzy zwrócą uwagę, że armia niemiecka jest za duża. W każdym razie na razie niemieckie siły zbrojne spotykają się z krytyką, że powoli się wzmacniają i unowocześniają. Alianci już tracą cierpliwość do Berlina, który wciąż upiera się, że wszystko musi opierać się na konsensusie.
Jaką rolę odgrywa kanclerz Scholz w historycznym przełomie, o którym mówi?
Kanclerz jest problemem, a ja jestem jednym z jego przeciwników. Scholz jest dobrym organizatorem i umie zarządzać dużymi instytucjami. Był burmistrzem Hamburga lub ministrem finansów i jest politykiem kompetentnym. Jego styl komunikacji jest problemem. Wydaje się, że Scholz nie przeszedł jeszcze całkowitej przemiany psychicznej w związku z wojną rosyjską z Ukrainą. Gdy kierował Hamburgiem czy Ministerstwem Finansów, mógł sobie pozwolić na publiczne dyskusje tylko wtedy, gdy uznał to za konieczne, a potem znowu się wycofać. Ale teraz to on jest kanclerzem, na którym skupia się cała uwaga, i to on jest centrum systemu politycznego. Scholz musi być w stanie komunikować się w taki sposób, aby jego intencje były jasne w danym momencie i mógł jasno wyjaśnić pewne kroki. Dlaczego Amerykanie musieli zgodzić się na wysłanie czołgów Abrams M1 na Ukrainę? Dlaczego Niemcy nie mogły przejąć inicjatywy w tej sprawie? W każdym razie Berlin mógłby wysłać czołgi Leopard 2 do samego Kijowa. Scholz nie umie przekazywać takich rzeczy. Ale faktem jest, że ma on także do czynienia z SPD, w której wciąż istnieje skrzydło polityczne, które nie wyzbyło się pewnego poglądu na Rosję i rolę dyplomacji, i ma nieco negatywny stosunek do wzmocnienie sił zbrojnych.
Czy to się nie zmieniło nawet po tym, co zrobiła Rosja 24 lutego 2022 roku?
Socjaldemokraci, którzy kierowali partią w latach 60. i 80., mieli stosunkowo decydujący wpływ na politykę wojskową. To, co dzieje się w ramach socjaldemokracji, jest raczej wynikiem bieżących wydarzeń. Znaczna część SPD uważa, że należy inwestować głównie w dialog i dyplomację, podejrzliwie patrzy na wydatki wojskowe i nie potrafi dostosować się do nowego ładu geopolitycznego. Poza tym trzeba jednak powiedzieć, że Scholz boryka się także z problemem praktycznym wewnątrz partii, który rozwiązują wszystkie podmioty polityczne w kraju. Każdy z nich posiada centra regionalne. Stanowią istotę systemu federalnego. Na przykład minister obrony Christine Lambrechtová, która niedawno podała się do dymisji i która moim zdaniem nie wykonała zbyt dobrze swojej pracy, najpierw dostała swoją posadę również dlatego, że reprezentowała pewną regionalną sieć polityczną. Jeśli chodzi o nowego szefa MON Borisa Pistoriusa, to też byłem do niego sceptycznie nastawiony.
Po co?
Nie jest złym administratorem, ale zawsze postrzegałem go przede wszystkim jako polityka regionalnego z Dolnej Saksonii. Ma 62 lata, a ministerialne stanowisko to prawdopodobnie ostatnia poważna praca dla Pistoriusa. I przyznaję, ku mojemu zdziwieniu, wygląda na to, że ma ambicje, żeby coś zrobić. Ale, jak powiedziałem, pochodzi z Dolnej Saksonii i stamtąd w tej chwili pochodzi większość liderów politycznych SPD, co nie wszystkim w partii się podoba. Scholz musi zatem zarządzać regionalnymi napięciami. I nie zapominajmy, że musi się też liczyć z tym, że jest w koalicji z dwiema partiami politycznymi, liberałami i Zielonymi. Ci pierwsi wyraźnie popierają partnerstwo z USA. Zieloni nie kryją niechęci do rosyjskich władz i systemu stworzonego przez Władimira Putina. Dlatego pchają niemiecką politykę w innym kierunku, niż wyobrażają sobie niektórzy socjaldemokraci. Jednocześnie Scholz nie radzi sobie dobrze z komunikowaniem się ze społeczeństwem, a kilka jego decyzji było problematycznych. Myślę, że bardzo waha się przed byciem liderem. Ale Niemcy powinny być siłą napędową spraw wojskowych w Europie.
Czy zatem rząd w Berlinie spotyka się z uzasadnioną krytyką za opieszałość w działaniach w sprawie wojny rosyjskiej? Te punkty widzenia odbijają się echem głównie na Ukrainie iw Europie Wschodniej.
To też zależy od tego, kto to mówi. Z jednej strony uważam, że Niemcy powinny zrobić więcej, ale faktem jest, że zasadniczo poszły we właściwym kierunku. Jest to również wynikiem nacisków zewnętrznych. Ta ostatnia pomaga ludziom takim jak minister spraw zagranicznych Annalena Baerbock, ale także innym politykom, kiedy mówią, że Niemcy nie mogą się wstydzić przed swoimi partnerami. Przed Europą Środkowo-Wschodnią czy przed Włochami i Francją. A zwłaszcza przed USA. W końcu, dlaczego Waszyngton miałby trzymać się za ręce z Berlinem? Jednocześnie wydaje się, że Stany Zjednoczone już lepiej postrzegają ideę strategicznej autonomii Europy w ramach partnerstwa, a nie rywalizacji. Kluczową rolę w tym zakresie powinny odgrywać Niemcy. Zewnętrzne naciski pomagają również rządowi w Berlinie wyjaśniać sprawy opinii publicznej. Problem polega na tym, że krytyka Niemiec pochodzi od aktorów takich jak rządząca w Polsce partia Prawo i Sprawiedliwość. Bo też wyraźnie wykorzystuje to do wewnętrznych celów politycznych i podsyca antyniemieckie nastroje, gdy mówi o reparacjach i II wojnie światowej. Może to przynieść efekt przeciwny do zamierzonego, jeśli będzie zbyt agresywny, a przesłanie będzie takie, że Berlin nigdy się nie nauczy. Jeśli ktoś ma dokuczać Niemcom, niech przywódcami będą Ukraińcy, Finowie, Bałtowie, Rumuni, Czesi czy Słowacy, a nie obecny polski rząd.
„Ninja z ekstremalnych podróży. Pisarz. Bezkompromisowy praktyk zombie. Fanatyk popkultury. Student”.