Blog N: O wojnie między Rosją a Stanami Zjednoczonymi na Ukrainie

Wszędzie słyszymy o wojnie między Rosją a Stanami Zjednoczonymi. W tramwaju, autobusie lub pociągu. Słyszymy to od taksówkarzy, nieznanych pasażerów komunikacji miejskiej, sąsiadów blokowisk, pracowników pomocniczych, pracowników administracyjnych i nauczycieli, w tym nauczycieli akademickich. Tutaj spotykają się wszystkie zawody i wszystkie kategorie edukacyjne. Stary i młody. To dziwne, jak to postrzeganie wojny na Ukrainie jednoczy tak heterogeniczną grupę ludzi. Niech nas nie zmylą sformułowania, treść tych przemówień jest taka sama. Ten temat otwiera się między „nami”: wszak mamy tu wspólnego wroga, „zmanipulowane” media publiczne. Czasami jednak dobrze jest porozmawiać o tym głośno w autobusie, gdzie nie jest wykluczone, że znajdziesz kogoś, kto się z tym nie zgodzi. Przynajmniej niech się nauczy. Jeśli nie, z pewnością nie ma odwagi, by się oprzeć. W końcu mamy przewagę, niech spróbuje.

Argument zwolenników tej teorii jest jasny: Amerykanie wysyłają broń na Ukrainę. „Wtajemniczeni” wiedzą też o szkoleniu swoich operatorów, pomocy w łączności i przesyłaniu ważnych informacji wojskowych. W tej teorii Ukraińcy odgrywają rolę zupełnie drugorzędną. Ich głównym zadaniem jest testowanie amerykańskiej broni, a w nagrodę za to ofiarowana jest śmierć.

Z Rosjanami jest trochę inaczej. Jeszcze do niedawna nagrodą za śmierć żołnierzy na polu bitwy było zostanie bohaterem we własnym kraju, jednak ze względu na intensywną potrzebę pokrywania strat na polu bitwy, ta „premia” już maleje. Problem z tą teorią polega na „małości”. Amerykanie nie wysyłają żołnierzy ani zielonych ludzików na pola bitewne Ukrainy. Jeśli więc warunkiem prawdziwej (tj. nie informacyjnej) wojny było tylko zaopatrzenie w broń i amunicję, wówczas jest nas wielu w tej wojnie. Niemcy, Czechy, Polska, Wielka Brytania, Iran i Bóg wie kto jeszcze. I oczywiście my. Od zakończenia II wojny światowej jesteśmy eksporterem broni do każdej z walczących stron, zarówno we wspólnym państwie Czechów i Słowaków, jak i niezależnie. Ciekawie jest słuchać tej dyskusji o zaangażowaniu USA w wojnę na Ukrainie od ludzi, którzy są powściągliwi, którzy kiedyś opłakiwali upadek naszego przemysłu zbrojeniowego z powodu rzekomej polityki Václava Havla. W końcu tak bardzo chcieli i nadal chcą tak bardzo potrzebnego pokoju.

No co można zrobić. Chyba muszę się przyzwyczaić do tego, że zadawanie zbędnych pytań jest chyba naprawdę bezcelowe. Mówią też, że jest to dość bolesne. Ponieważ wiadomo, że w przeciwieństwie do intonowania tej samej mantry, myślenie często boli. I to chyba też wymówka dla bardziej wykształconej części naszych obywateli, którzy mają tak dość myślenia o innych, ważniejszych sprawach, że nie godzą się na kolejną traumę w tej sprawie.

I jeszcze jedno. Fakt, że Ukraińcy również walczą dla nas z pomocą Amerykanów (i innej pomocy) stał się swego rodzaju banałem. Może nawet nie powinieneś już go słuchać. Warto jednak zastanowić się, co to oznacza w praktyce. Nawet gdybyśmy całkowicie zignorowali moralną stronę tego i nigdy nie rezonowaliby z podstawowym ludzkim współczuciem dla tego, co wydarzyło się na Ukrainie, powinniśmy zrozumieć, że gdyby Rosjanie okupowali Ukrainę, wielu z nas byłoby zmuszonych do zaciągnięcia się. Zaczęlibyśmy przypominać sobie obecną inflację z dawnych złotych czasów. I jeszcze jedna możliwość, że Rosjanie szukają tu nowego Wasila Biľaka. Mieliby naprawdę bogaty wybór.

Ida Richards

„Total twitterowy guru. Maven zombie. Myśliciel przez całe życie. Hardcore alkoholowy ninja. Przyszły idol nastolatków”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *